Ostatnie Pożegnanie
Jana Kupcewicza
Wieloletniego Dyrektora Szkoły Podstawowej
im. M. Kopernika w Rogowie
Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą... [ Jan Twardowski]
Z głębokim żalem przyjęliśmy wiadomość o śmierci
Jana Kupcewicza
Dyrektora Szkoły Podstawowej im. M. Kopernika w Rogowie w latach 1978-2003,
wspaniałego nauczyciela i wychowawcy, który z największym oddaniem poświęcał się sprawom dzieci i młodzieży.
Uroczystość pogrzebowa odbyła się 2 maja 2020 r. o godzinie 12:00 w Rogowie, w kościele pw. św. Doroty. W ostatniej drodze śp. Jana Kupcewicza uczestniczyli dyrektor szkoły Krzysztof Kuś, Poczet Sztandarowy Szkoły wraz z delegacją nauczycieli.
Śp. Jan Kupcewicz był nauczycielem historii, a zarazem sam tworzył historię naszej szkoły. Nadał jej Sztandar, który stał się znakiem rozpoznawczym naszej placówki, a także symbolem więzi łączącej jej społeczność. Utworzył Izbę Pamięci Narodowej, gdzie zgromadzone zostały cenne pamiątki historyczne, m.in. z okresu powstania wielkopolskiego i II wojny św. Organizował liczne spotkania z kombatantami, umożliwiając uczniom udział w żywych lekcjach historii, które na zawsze zapadły im w pamięć . Był założycielem Zielonej Szkoły w Jeziorach. W niej odbywały się plenerowe zajęcia edukacyjne (m.in. sadzenie drzew wokół leśniczówki) kształtujące postawy proekologiczne uczniów i ich wrażliwość na piękno przyrody, a także spotkania okolicznościowe i biwaki sprzyjające integracji młodych ludzi.
Śp. Dyrektor nie tylko sam uprawiał sport, ale też krzewił kulturę fizyczną wśród swoich wychowanków. Nawiązał i szeroko rozwinął współpracę z Ludowym Klubem Sportowym, czego efektem była pierwsza w naszym województwie klasa sportowa o profilu hokej na trawie. Reportaże z treningów początkujących hokeistów transmitowane przez regionalne stacje telewizyjne znacząco wpłynęły na promocję naszej szkoły poza jej murami. Dla wielu uczniów, którzy złapali bakcyla, sport stał się ich pasją, a niekiedy też sposobem na życie. Po skończeniu szkoły podstawowej zostawali zawodnikami LKS w Rogowie i rozsławiali Rogowo w kraju oraz poza jego granicami. Kolejną ważną inicjatywą śp. Dyrektora była owocna współpraca ze szwedzkim miastem Ystad. Dzięki niej młodzież naszej szkoły mogła cieszyć się nowym wyposażeniem i pomocami naukowymi ofiarowanymi przez szwedzkich przyjaciół, a także uczestniczyć w międzynarodowej wymianie uczniów, poznać inną kulturę, obyczajowość czy język.
To tylko niektóre przedsięwzięcia śp. Dyrektora, nie sposób wymienić wszystkich dokonań. Jednak ogromna ilość dyplomów, pucharów oraz dokumentacji kronikarskiej z tamtych lat świadczy o tym, jak szkoła szybko się rozwijała, kształcąc wielu wybitnych absolwentów i ciesząc się szacunkiem lokalnego środowiska.Tak będą Go pamiętać nauczyciele i pracownicy szkoły.
A oto, jak wspominają śp. Jana Kupcewicza jego najbliżsi. Nasz Dyrektor widziany oczami córki:
Wspomnienia o moim tacie Janie Kupcewiczu
Przedstawiam Państwu wspaniałego człowieka, mojego tatę - Jana Kupcewicza. Będzie to krótki rys biograficzny i kilka prywatnych wspomnień z jego życia.
Był to z pewnością człowiek szlachetny, nietuzinkowy, z fantazją i poczuciem humoru, ale przede wszystkim miał wielkie serce do ludzi. Jego długoletnia kariera pedagogiczna dawała mu nie tylko radość, ale też miała duży wpływ kształtowanie charakterów młodego pokolenia. Każdy wychowanek, każdy uczeń był dla niego niepowtarzalny i wyjątkowy. Można powiedzieć, że kształcił przyszłe pokolenia nie tylko przekazując wiedzę, ale też wczuwając się w potrzeby swoich podopiecznych. Rozwijał talenty uczniów i pokazywał, że wiejska szkoła też może być „oknem na świat”, a jej uczniowie mogą osiągać wysokie wyniki dydaktyczne i tworzyć potem szczęśliwe rodziny.
Mój tato, Jan Kupcewicz, urodził się 27 grudnia 1940 roku w Wilnie. Z uwagi na występujące wówczas okoliczności metryka urodzin została zmieniona na 26 lutego 1941 roku. Lata wileńskie tato ledwo pamiętał, ale miłość do tego miasta pozostała u niego do końca życia. Wielokrotnie podróżował na Wileńszczyznę i odwiedzał miejsca swojego dzieciństwa.
10 kwietnia 1946 roku, z uwagi na repatriację, wraz z dwójką młodszego rodzeństwa (Antonim i Teresą) i rodzicami znaleźli się na Pomorzu. Stąd dotarli do miejscowości Górki Zagajne - niedużej wsi w powiecie żnińskim - gdzie zamieszkali. Tu ukończył szkołę podstawową. Opowiadał mi, że najlepszą edukacją dla niego, odkąd nauczył się czytać, było poznawanie “wielkiego świata” z książek, które namiętnie wypożyczał z wiejskiej biblioteki mieszczącej się w domu rodzinnym. Wspominał, że właściwie to było jedyne źródło wiedzy, wyrabianie pamięci i rozwijanie zainteresowań. Bardzo ciepło wspominał czas w Górkach Zagajnych, gdzie wzrastał w kochającej się rodzinie. Rodzice i dzieci ciężko pracowali w gospodarstwie, ale nie brakowało też czasu na rozmowy i korzystanie z uroków wsi. Chwile wspólnej pracy z ojcem w gospodarstwie sprawiały, że ten dużo opowiadał o Wileńszczyźnie i przodkach zesłanych na Syberię. Dziadek ciągle powtarzał, że będzie wojna i wrócą “na swoje”. Była to wielka tęsknota za ukochanym Wilnem.
Na zamarzniętym stawie, niedaleko domu samodzielnie nauczył się jazdy na łyżwach, która to umiejętność stała się jego pasją. Potrafił jeździć w przód, tył, wykonywać przekładanki, obroty, piruety. Uprawiał ten sport właściwie do końca swojego życia. Latem woda również była jego żywiołem, ponieważ bardzo lubił pływać.
31 sierpnia 1954 roku rozpoczął edukację w LO w Kcyni, miasteczku oddalonym o 15 kilometrów od Górek Zagajnych. Wspominał, że miasteczko w tamtym okresie zrobiło na nim większe wrażenie niż po latach Kair czy Ateny. Wynikało to z braku kontaktu z jakimkolwiek miastem. Z uwagi na odległość od domu, musiał zamieszkać w internacie, co przyjął z wielką ulgą, bo od tego momentu jego jedynym obowiązkiem była nauka i nie musiał już tak ciężko pracować w gospodarstwie. Rodzicom w Górkach wtedy pomagał jego młodszy brat Antoni.
W szkole średniej nadal pasją taty były przedmioty humanistyczne, głównie historia i język polski. Oczywiście przez cały czas towarzyszył mu sport i bardzo lubił zajęcia z wychowania fizycznego. Tutaj nawiązał przyjaźnie, które przetrwały do końca jego życia. Przytoczę teraz fragment z “Sagi rodu Kupcewiczów herbu Poraj” napisanej przez tatę, gdzie przepięknie opisuje swoje powroty do domu oraz przyrodę, którą kochał bez reszty:
“Ale, żeby dostać się do domu musiałem jechać pociągiem jedną stację do Rusiec (5 km, oczywiście jeśli były pieniądze na bilet), a potem pieszo iść 9 km lub od razu z Kcyni 15 km. Krótsza trasa zajmowała 1,5 godziny, dłuższa ponad dwie godziny. Ale cóż, niewielki wysiłek dla młodego, wypoczętego osiłka. Ponadto tęsknota za domem, rodziną dodawała skrzydeł, a że kochałem przyrodę, przemieszczanie się wśród łanów falujących zbóż, zapachy kwiatów z łąk i drzew, śpiew ptaków - to wszystko umiliło mi wędrówkę. Z tego miejsca pochodziłem, tu wyrosłem, z tego składało się moje środowisko, w nim czułem się najlepiej i ciągle jestem cząstką tego świata stworzonego przez Boga. Podziwiam Jego dzieło, fascynuje mnie drżenie listków osiki, burze z błyskawicami, bijące gromy, wichury, łamiące gałęzie drzew, sunące po niebie obłoki, promienie słoneczne przebijające przez liście drzew… Krajobrazy ojczyste - lasy, pola, jeziora w różnych porach roku - to obrazy stworzone przez Stwórcę, najlepszego Malarza. Woń ziemi i jej odgłosy, wiatr na policzkach należą do najcudowniejszych przeżyć estetycznych. Godzinami mogę wpatrywać się w toń jeziora, słuchać szumu drzew i zastanawiać się, o czym one rozmawiają. Niejednokrotnie podpływały do mnie dzikie kaczki, nury, przyglądały się, nie bojąc się. Widocznie akceptowały moją osobę, uznając za swojego, za współbrata. Mam taką własną teorię, jeśli kogoś kochasz, szanujesz, to druga strona odwzajemnia to uczucie, dotyczy to relacji nie tylko pomiędzy ludźmi, ale także między człowiekiem a przyrodą.
Szacunek do przyrody wyniosłem z domu. Moja mamusia urodziła się w chatce na skraju starego, potężnego dziadkowego boru. Potężne jodły, świerki były wiekowe, gałęzie kilkunastoletnich dwóch dębów chroniły budynki przed wichurami. Dwuhektarowy sad otaczał z dwóch stron zabudowania, a rabaty kwiatów podchodziły pod okna. Zapach kwiatów, szum drzew, brzęk pszczół ukształtowały moją mamusię i jej miłość do przyrody. Zawsze powtarzała, że drzewo, kwiat mają swoją “duszę” i trzeba z nimi rozmawiać, nie wolno łamać gałązek, bo to boli. Taka jest moja mamusia i tak mnie wychowała.”
Po maturze tato, z uwagi na trudną sytuację ekonomiczną, gdzie rodziny nie było stać na studia, postanowił usamodzielnić się i pójść do pracy. W międzyczasie ukończył jeszcze technikum chemiczne, ponieważ uważał, że to może dać mu zawód i łatwiej znajdzie pracę. Miał już zawód, ukończone 18 lat i mógł zacząć zarabiać, żeby odciążyć rodziców. Jednak różne okoliczności spowodowały, że znowu wrócił do domu rodzinnego i tam spotkał swojego kolegę z ogólniaka, a ten zachęcił go do zawodu nauczyciela.
Pierwszą posadę nauczyciela otrzymał w Gościeszynie. Był to okres od 1.10.1959 roku do 31.07.1978 roku. Dzień przyjazdu do Gościeszyna był dniem wyjątkowym dla wsi, ponieważ tego dnia odbywała się wielka uroczystość - konsekracja kościoła Najświętszej Maryi Panny, gdzie na poświęcenie przyjechał sam kardynał Stefan Wyszyński. Tato myślał, że to na Jego cześć wieś jest tak udekorowana, ale kiedy się zorientował, to świętował już razem z mieszkańcami. Czas gościeszyński był czasem wielu dobrych wydarzeń. Ponownie wracam do sagi taty, gdzie opisuje czas pracy jako nauczyciel w gościeszyńskiej szkole:
“Natomiast w gościeszyńskiej szkole przeważał pogodny nastrój, obfitujący w wielką dawkę humoru, śmiechu, życzliwości dla dzieci i ich rodziców. Ponadto przepiękne otoczenie - lasy, krystalicznie czyste jeziora, stwarzały romantyczną otoczkę. Po kilku dniach poczułem się jakbym trafił do wymarzonego edenu. Coraz lepiej radziłem sobie w klasie. Moi uczniowie uwielbiali lekcje wychowania fizycznego, gdyż ich pan był wysportowany, skakał w dal ponad 5 metrów, w górę 150 cm, do tego umiał grać w piłkę ręczną, siatkówkę, „w nogę”. Wspólnie z uczniami zrobiliśmy boiska, pojawiły się też bramki do nogi i do ręki, kołki do siatkówki, a następnie też piłki skórzane. Nieraz po skończonych lekcjach uczniowie prosili o jeszcze godzinkę. Oczywiście zgadzałem się i kopaliśmy nieraz dwie i więcej godzin. Zaniepokojeni rodzice przychodzili po swoje pociechy. Po chwili, kiedy dzieci wracały do swoich domów, na boisko wchodzili ich ojcowie i dalej kopaliśmy piłkę. W tamtych czasach nikt nie spieszył się do domu, bo nie było przecież elektryki i powiązanego z nią nadejścia czasu telewizji oraz radia.”(...). Życie stawało się piękne, w szkole radziłem sobie nieźle, nauczając wiejskie dzieci historii, matematyki, rosyjskiego. Nie miałem żadnego przygotowania pedagogicznego, ale miałem ogromną pomoc od moich sąsiadów z dołu, uczących mnie metodyki, przekazywania wiedzy, postępowania wychowawczego. Z państwem Ciesielskimi wspólnie układaliśmy konspekty. Praktycznie każdy wieczór spędzałem u nich. Nieraz częstowali mnie kolacją, której mówiąc szczerze, nie odmawiałem, wręcz się cieszyłem, że nie będę musiał sobie pitrasić smażonej cebuli na boczku.
Było bardzo przyjemnie, a dni mijały wartko. Praca do południa w szkole, godz. 14.00 obiad u pani Błaczkowskiej. Potem wyprawa nad któreś jezioro, bo w okolicy Gościeszyna jest kilkadziesiąt. Są to leśne głębokie rynnowe akweny z krystalicznie czystą wodą. Najczęściej jeździliśmy nad Długie (35ha), Wiśniate (15 ha), Sikule (40 ha), Przedwieśnie. Jeziorka znajdują się w odległości 2-4 km. Większe zbiorniki to jeziora rogowskie 300 hektarowe, ale znajdują się one w odległości ponad 10 km. Zawsze lubiłem wodę, w której latem pływałem, a zimą jeździłem na łyżwach.”
Tato również w Gościeszynie nawiązał wiele trwałych przyjaźni, zarówno z uczniami, z którymi jako młody pedagog wyjeżdżał na biwaki, jak również z innymi nauczycielami i mieszkańcami. Tutaj poznał moją mamę, która wcześniej była jego uczennicą, a po latach została tą wybraną i ukochaną. W Gościeszynie urodziła się trójka jego dzieci: Piotr, Olga i ja najmłodsza, Magdalena. Pracując jako nauczyciel, zrobił dodatkowo maturę pedagogiczną, potem ukończył zaoczne studia z filologii rosyjskiej. Pracę magisterską taty mama nocami przepisywała na starej maszynie w naszym domu na poddaszu. Tutaj też rozwinęła się jego kolejna pasja, a mianowicie łowienie ryb, która też przetrwała do końca życia.
W 1978 roku Tata otrzymał propozycję objęcia stanowiska dyrektora szkoły podstawowej w Rogowie, nieco większej miejscowości, oddalonej od Gościeszyna o 10 km. Przeprowadziliśmy się do Rogowa całą rodziną, gdzie aż do 2003 roku pełnił funkcję dyrektora, będąc jednocześnie nauczycielem.
30.04.2020 roku mój tato niespodziewanie zmarł, pozostał wielki smutek, ale też nadzieja na spotkanie oraz wspomnienia cudownych lat razem.
To, co zawdzięczam swojemu Tacie, to przede wszystkim to, że nauczył mnie kochać i szanować wszystkich ludzi, niezależnie od pozycji społecznej, wykształcenia czy pozycji ekonomicznej. Dobrze zapamiętałam, jak traktował swoich nauczycieli, ale też wszystkich pracowników szkoły, panie sprzątaczki, kucharki, pana woźnego. Miał bardzo dobre relacje ze swoimi uczniami i nigdy nie przechodził obojętnie, gdy mieli jakieś trudności, nie zawsze związane z nauką, ale też zwyczajne codzienne troski i problemy osobiste. Każdego wysłuchał i jak było trzeba to doradził i pomógł.
Od dziecka uczył mnie odwagi, radości z małych rzeczy, optymizmu, stawiania czoła wyzwaniom. Jak analizuję życie taty, to widzę, że łączą nas nie tylko więzy krwi, ale wiele wspólnych pasji, jak: przyroda, sport, literatura, praca. Tak jak tata kocham innych ludzi. Najbardziej jestem mu wdzięczna za pomoc w wyborze męża, bo dzięki temu jestem szczęśliwą żoną i mamą piątki cudownych dzieci.
Magdalena Trepińska
"Nigdy nie ma dobrego momentu na pożegnanie bliskich, ale zawsze jest dobry czas, żeby otulić ich myślami.” Wspomnienie o zmarłym będzie wiecznie żywe w kartach historii naszej szkoły.
Cześć Jego Pamięci.